czwartek, 27 maja 2010

Przestańcie zadłużać dzieci

W całej dyskusji o problemach z zadłużeniem Grecji brakuje jednej i prostej recepty – PRZESTAŃMY ZADŁUŻAĆ NASZE DZIECI I WNUKI. Wiem, że w demokracji racji nie mają ci co nie głosują, ale przecież nie możemy zostawić takiego syfu naszym potomkom, które za kilkanaście lat będą mogły powiedzieć – skoro Wy mieliście nas gdzieś zaciągając takie długi, to my będziemy mieli gdzieś płacenie na Wasze emerytury. I będzie to najmniejszy wymiar kary, jaki będą mogły nam wymierzyć.

Gadanie przez polityków o jakiejś wyimaginowanej granicy zakazu rocznego zwiększania zadłużenia o 3% PKB nie brzmi zbyt wiarygodnie w momencie gdy obecnie zaledwie 5 państw Unii Europejskiej miały w 2009 roku niższy deficyt (tzn. Luksemburg, Estonia, Finlandia, Szwecja i Dania). Powiedzmy szczerze - nie są to państwa o strategicznym dla gospodarki europejskiej znaczeniu. Jedynym rozwiązaniem jest ZAPRZESTANIE JAKIEGOKOLWIEK ZWIĘKSZANIA ZADŁUŻENIA. Nie 3% PKB, nie 5% PKB, tylko 0%. Budżet każdego kraju powinien wyglądać tak: wpływy > wydatki.

Deficyt o wielkości 3% PKB to w Polsce na przykład budżet, który ma deficyt wynoszący około 12 % wpływów budżetowych (ponieważ wpływy budżetu centralnego to ok. 25% PKB). Ponieważ nawet tyle nie udaje się zaplanować polskim ministrom finansów (przypomnę – tylko jeden budżet udało się wypełnić bez deficytu – w 1990 roku za pierwszego Balcerowicza), to obecnie „najlepszy minister finansów w Europie” Jan Vincent Rostowski na ten rok zaplanował że wyda o 21% więcej niż uda mu się załatwić wpływów budżetowych z różnego rodzaju podatków (deficyt – 52 miliardy, wpływy budżetowe – 248 miliardy). Oczywiście taki Grzegorz Kołodko ma zawsze jedną receptę na deficyt, czyli podnieść podatki. Jednak, gdy z każdej zarobionej przez nas złotówki trzeba średnio około 45 groszy oddać państwu (w postaci składek zusowskich, dochodowego, oszczędnościowego, konsumpcyjnego, charytatywnego itp.) to wydaje się, że miejsca na podniesienie podatków już brakuje.

Pozostaje tylko ciąć wydatki i przestać żyć na koszt przyszłych pokoleń. W najbliższych kilku wpisach postaram się pokazać, gdzie Państwo Polskie wydaje pieniądze swoich podatników.

wtorek, 25 maja 2010

Dług państw europejskich w 2009 roku

Problemy Grecji z zadłużeniem, a raczej fałszowaniem jego wysokości, spowodowały, że w ostatnim czasie media dość dużo miejsca poświęcają istocie długów państwowych. Następuje grożenie palcem, że od teraz to już na pewno przestaniemy się zadłużać powyżej 3% PKB rocznie (jak nakazują zasady konwergencji), po czym państwa strefy euro robią ogromną zrzutkę na kolejną pożyczkę dla jednego z państw, które generalnie ma te zasady tam, gdzie nawet helleńskie słońce nie dotrze. Brzmi to przezabawnie gdy problem z wypłacalnością Grecji wynikający z przeogromnego zadłużenia chce się ratować przez jeszcze większe zadłużenie.

Niemniej warto popatrzeć jaki faktycznie jest dług w krajach europejskich (przynajmniej ten przez nich deklarowany, bo czy nie jest większy to się dowiemy pewnie za kilka lat). Najpierw w relacji do PKB, tak dla porównania. W ogóle pokazywanie długu w relacji do PKB uważam za zasadne jedynie w porównaniach z innymi państwami. W innych przypadkach jest to całkowity absurd. Co z tego, że Polska ma na przykład zadłużenie sięgające 51% PKB. Konia z rzędem temu, kto z głowy jest w stanie powiedzieć ile to jest. Oczywiście można zajrzeć na zegar długu by sprawdzić obecny poziom zadłużenia naszego kraju, ale to nie zmienia faktu że jest to pojęcie bardzo abstrakcyjne. Po pierwsze PKB jest wytwarzane w głównej mierze przez sektor prywatny. Jeżeli cokolwiek państwowego nie marnotrawi pracy sektora prywatnego to jest to wyjątek od reguły (chociaż ciężko mi teraz takie wyjątki z głowy, może poza sferą obronną, podać). Mierzenie długu Państwa w relacji do dochodu wszystkich podmiotów w tym państwie działającym to tak jakbym miał swój dług mierzyć w relacji do dochodu moich sąsiadów. I każdy bank na świecie, gdybym przyszedł ze zsumowanymi dochodami swoimi i moich sąsiadów z prośbą o kredyt, by mnie wyśmiał i pogonił (chyba, że miałbym z sąsiadami ustaloną wspólnotę majątkową). Państw oczywiście nie goni, bo te mogą w każdej chwili z sektora prywatnego wyciągnąć (niedobrowolnie) tyle ile chcą. Ale poniżej dla porównania dług w relacji do PKB wszystkich państw europejskich (wszystkie dane za Eurostatem).



Jak widać Grecja nie jest najbardziej zadłużonym krajem, mocno jednak wybija się ponad zadłużenie państw całej Unii Europejskiej. Polska w tej mierze znacznie zaniża wyniki innych państw, co raczej należy odczytywać że gdzie indziej jest znacznie gorzej niż u nas.

Ale skończmy z jakimiś porównaniami do PKB i spójrzmy na twardą walutę, ile tego długu faktycznie jest (tabela poniżej).



Taka Estonia to ma mniej niż jeden miliard euro do spłacenia, a my już jakieś 170 razy więcej, a tacy Niemcy to nawet 1700 razy więcej. Grecja 273 miliardy euro, a cała unia siedem bilionów siedemset czternaście miliardów sześćset sześćdziesiąt siedem miliardów euro. To jest stan na grudzień 2009, możemy być pewni że w tym roku padnie 8 bilionów. Kto to spłaci? Ja bym nie chciał zostawić w spadku po sobie każdemu wnukowi ok. 20 tysięcy złotych do spłacenia. Kto by jednak o tym myślał, gdy trzeba przekupić społeczeństwo przed kolejnymi wyborami?