środa, 24 lutego 2010

Dla kogo emerytura

Słuchaj w Radio Wnet

Co możemy zrobić z 1000 zł, żeby zaoszczędzić na emeryturę. Możemy zostawić jak jest i pozwolić Państwu, żeby za nas się tym zajęło. Państwo zajmuje się tym pracowicie i pozwala kilku instytucjom na zabieranie nam naszych pieniędzy, co obrazuje poniższa tabelka, z której to tabelki jasno wynika, że z każdego 1000 zł zostawionego Państwu, Państwo te rozdziela różne instytucje, np. ZUS lub OFE.





Co jest przykre to fakt, że OFE 60% aktywów lokują z obligacje skarbowe, które to obligacje są do zdobycia, ZUPEŁNIE BEZ ŻADNYCH OPŁAT, w kilkuset oddziałach bankowych w Polsce.
Pytanie zatem brzmi – kto nas tak urządził, że płacimy blisko sto złotych z każdego tysiąca za coś co jest zupełnie darmowe (mówiąc o stu złotych uwzględniłem również tzw. zysk z obligacji, pomniejszony jednak o podatek Belki oraz inflację). Reformę wymyślił profesor Marek Góra, który za tak doskonały pomysł dzisiaj w nagrodę jest członkiem rady nadzorczej w jednym z towarzystw emerytalnych, a reformę tą wdrażała z ramienia rządu AWS-UW (tacy protoplaści dzisiejszego PiSu i PO) pani Ewa Lewicka, dziś instytucji zajmującej się lobbingiem na rzecz towarzystw emerytalnych – Izby Gospodarczej Towarzystw Emerytalnych.
Dla kogo więc emerytura, bo chyba nie dla nas.

wtorek, 9 lutego 2010

Wolny wybór

Słuchaj tego wpisu w Radio Wnet – cz. 1 oraz cz. 2


Mając lat naście wierzyłem, że najlepszym panaceum na walkę z niesprawiedliwością na świecie jest rozumne pisanie prawa przez dobrze wykształconych urzędników państwowych. O taką wiarę w Polsce nie jest trudno i dla ludzi dojrzałych, więc z perspektywy dzisiejszej nie wstydzę się tego, że jako dziecko miałem takie poglądy. I nie ma co się temu dziwić, gdy główny spór polityczny toczy się wokół kwestii kto komu. Więc mając te kilkanaście lat wydawało mi się, że to ciężki orzech do zgryzienia kto komu i ile ma z państwowego dać. Dylematy takie towarzyszą naszym politykom praktycznie od 1990 roku i jedyne czego są oni pewni to faktu, że muszą wydawać więcej niż państwo wyciągnie w podatkach od swoich obywateli. Jako nastolatek więc doskonale wczuwałem się w problemy polskich polityków i uważałem (jak pewnie większość Polaków), że rozdzielać państwowe pieniądze powinien ktoś kto ma światopogląd zbliżony do mojego. A jako, że prawie jak każde dziecko chciałoby się jak najszybciej usamodzielnić od władzy rodzicielskiej, więc i żyłem w przeświadczeniu, że Państwo musi przede wszystkim ułatwić start młodzieży w dorosłe życie – wyposażyć w „darmową edukację”, dać „darmowe mieszkanie” i inne tego typu socjalistyczne frazesy.

I właśnie wtedy, gdy wydawało mi się, że mój światopogląd jest ukształtowany wpadła mi w ręce ta książka, która całkowicie odmieniła sposób postrzegania świata. Wolny wybór małżeństwa Róży i Miltona Friedmanów. Jest to według mnie podstawowa pozycja dla tych, którzy podobnie jak ja w dzieciństwie, wierzą że niesprawiedliwość tego świata można zwalczać poprzez redystrybucję dochodu przez władzę państwową.

Książka ta jest zbiorem dziesięciu, niezależnych od siebie, wykładów, które powstały na zamówienie amerykańskiej telewizji PBS. Zostały wyemitowane w 1979 roku, a rok później ukazał się właśnie drukiem Wolny wybór. Zresztą sam program doczekał się reedycji w 1990 roku, a jego polską wersję można obejrzeć na You tube. Wolny wybór odmienił losy jednego państwa w Europie, które wydźwignęło się z socjalistycznej niewoli Związku Radzieckiego i wyrosło na lidera przemian. Tym państwem jest Estonia, która startowała z bardzo niskiego pułapu, a dziś poziomem życia zaczyna dorównywać najbiedniejszym państwom starej Unii Europejskiej. Gdy spytano premiera rządu Estonii Marta Laara, który wdrażał wolnorynkowe reformy na początku lat dziewięćdziesiątych, o ekonomiczne inspiracje (Laar jest historykiem) odpowiedział, że przeczytał tylko jedną książkę o gospodarce – Wolny wybór małżeństwa Friedmanów.

Z Miltonem Friedmanem jako ekonomistą, jakby nie było laureatem Nagrody Nobla, można się nie zgadzać. Natomiast nie ma większego propagatora wolnego rynku w drugiej połowie XX wieku. Jak sam przyznał Wolny wybór jest książką filozoficzną, a nie ekonomiczną – trzeba się tutaj zgodzić, aczkolwiek sprawy gospodarcze są na pierwszym planie. Niemniej ja uważam, że przejdzie ona do historii i już niedługo będzie się ją wymieniać jednym tchem obok pozycji Johna Locke’a, Adama Smitha, czy Johna Stuarta Milla – jako dzieła, które wniosły wielki wkład w szerzenie wolności.
Ciężko jest streścić tą książkę w kilku słowach – jest to po prostu biblia wolności drugiej połowy XX wieku. Friedman pokazuje, że nie można mówić o wolności w ogóle i swobodach obywatelskich, gdy się nie zapewni wolności w gospodarowaniu i dysponowaniu swoim czasem i wypracowanym dochodem. A państwo ma służyć obywatelom i zapewnić tylko 4 rzeczy:

1. Obronę przed wrogiem zewnętrznym (wojsko)
2. Obronę przed wrogiem wewnętrznym (policja),
3. Budowę infrastruktury, która służy społeczeństwu, a której budowa nie jest możliwa w warunkach rynkowych (np. drogi i mosty),
4. Pomoc socjalną dla ludzi nieodpowiedzialnych (dzieci i szaleńcy), którymi nikt inny nie chce się zająć.

Z wszystkimi innymi problemami ludzie sobie poradzą, a państwo jest jedynie przeszkadzaczem.

Na kartach Wolnego wyboru może poznać najprostsze argumenty przemawiające za jak najszerszym otwarciem na wolność. Nie chodzi o to, że wolny rynek jest efektywny, chociaż jest, tylko że jest najbardziej sprawiedliwy. Centralne planowanie rządowe zawsze prowadzi do ograniczenia wolności i tyranii. Gdy urzędnik państwowy zaczyna decydować o tym, co, w jakiej ilości i w jakiej cenie trzeba produkować, to musi zastosować przymus, by ktoś właśnie tą ilość i w tej cenie zakupił. W Polsce takim przykładem mogą być monopole państwowe – Poczta Polska czy PKP. Brak bodźca konkurencji powoduje, że są to najbardziej niewydolne, olewające swoich klientów, firmy. A przecież w Polsce nie mamy konkurencji i wolnego wyboru jeszcze w wielu dziedzinach: zdrowia, gdzie jeden ubezpieczyciel państwowy (NFZ) wypiera konkurencję, ubezpieczeń emerytalnych, gdzie przymusowe Otwarte Fundusze Emerytalne pobierają czternastokrotnie wyższe opłaty za zarządzanie niż działające na rynku fundusze inwestycyjne i wielu, wielu innych. Wszędzie gdzie brak wolnego wyboru i zastosowany jest przymus państwowy tam mamy do czynienia z gorszą lub droższą usługą.

środa, 3 lutego 2010

Zabójczy dług

Słuchaj tego wpisu w Radio Wnet

Czy zastanawiali się Państwo kiedykolwiek, na co rząd Polski wydaje pieniądze? Z chęcią bym zobaczył wyniki takich badań. Ponieważ nie jest to jednak temat zbyt popularny do podjęcia dla mediów, bo i z czego tu zrobić aferę, więc pewnie świadomość Polaków w tym zakresie byłaby niska. Otóż z budżetu centralnego najwięcej, bo aż 72 miliardy złotych trafia na przymusowe, niewolnicze ubezpieczenia społeczne – będą to dopłaty do niewydolnych systemów zusowskiego i krusowskiego (pamiętajmy jednak o tej właśnie kolejności – do ZUS państwo dopłaca trzykrotnie więcej niż do KRUSu).
Jednak drugą pozycją w budżecie kraju, stanowiącą aż 11,5% wszystkich wydatków jest OBSŁUGA DŁUGU PUBLICZNEGO, czyli mówiąc konkretniej – odsetki od kredytu, który w imieniu wszystkich Polaków nasza władza zaciąga. Przekładając na liczby rzeczywiste – w tym roku z samych odsetek do zapłacenia będziemy mieli 34 miliardy 866 milionów złotych polskich. I pomimo iż ostatnio rząd uwielbia się pojawiać na tle mapy Europy, gdzie wszystkie kraje pomalowane są na czerwono, a Polska jako jedyna na zielono, to może czas wreszcie zadać pytanie – czy Polska zmierza do uzależnienia się od międzynarodówki lichwiarskiej, zwanej dla niepoznaki systemem bankowym, w którym każdy pracujący Polak będzie musiał rocznie płacić w podatkach za nie swój dług ponad 2 tysiące złotych?.
Na nic zda się przekonywanie różnych mądrali, którzy krzyczą z satysfakcją:

„A Włochy i Grecja to się bardziej zadłużyły”

Co nas biednych podatników mieszkających w Polsce obchodzi Grecja czy Włochy – nas obchodzi fakt, że każdy pracujący Polak musi średnio zapierniczać jeden miesiąc rocznie (przypomnijmy, że na same odsetki tylko) po to tylko by jedna ciamajda rządowa z drugą ciamajdą rządową, wspierane przez ciamajdowaty chór klakierów, nakreśliły sobie na papierku taki budżet, w którym wydatki zawsze przekraczają wpływy. Jak pamiętamy z początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku modne było stwierdzenie, że to przez długi Gierka Polska jest zacofana. Bardzo dobrze, że właściwie odczytano do czego prowadzi zwiększanie długu – czyli życie na kredyt i koszt przyszłego pokolenia. Tylko, że przez całą dekadę lat siedemdziesiątych towarzysz Edward zadłużył kraj na sumę 10 miliardów dolarów. Kraj jednak w te kilkadziesiąt lat przeszedł znaczną transformację i nie takie rekordy bije - nasz obecny rząd to odsetek płaci więcej niż te marne 10 miliardów baksów, a taką sumę to pożycza w pół roku. Jest to na pewno jedna z tych kategorii, która obecnemu rządowi udaje się najlepiej.

Rząd pożycza, ale kosztem czego? Oczywiście przyszłych pokoleń! Dług publiczny, i proszę to sobie zapamiętać, jest kategorią moralną, a nie ekonomiczną. Istnieją różni szarlatani próbujący nas przekonać, że dług nie jest groźny, dopóki państwo jest wypłacalne – proponuję zawsze sprawdzić, czy mówiący podobne słowa nie jest zatrudniony na państwowej posadzie lub w państwowym instytucie naukowym, który niejako lepiej sobie żyje dzięki zwiększaniu długu, lub co gorsza – nie pracuje dla którejś z instytucji pożyczającej Państwu pieniądze (np. w banku). Czy ktokolwiek rozsądny chciałby zostawić swojemu dziecku takie zadłużenie.

Masz tu Jasiu i Małgosiu od tatusia i mamusi w spadku do spłacenia nasz dług – tylko 2200 zł rocznie odsetek, a żeby spłacić cały dług to musisz wyłożyć 42 tysiące. My za te pieniądze zwiększyliśmy sobie emeryturę, na którą przeszliśmy o 7 lat wcześniej niż wy to zrobicie. Resztę wydaliśmy na różne zbytki, a to jakieś mistrzostwa, a to na samochody, a to na darmową służbę zdrowia, za którą ty już musisz płacić. Nie gniewajcie się – jak nie chcecie to długu nie płaćcie, bylibyście odsetki regulowali jak należy

Do tego prowadzi dług publiczny (który wynosi już ponad 670 miliardów) – do życia na koszt dzieci. Trzeba mieć tego świadomość i gdy następnym razem jakiś Vincent powie, że dług nie zagraża Polsce to należy mu odpowiedzieć

Polsce nie zagraża, ale moim dzieciom tak ty dyletancie

Na ten czas proponuję na zegarze długu, którym zawiaduję, śledzić jak nasi dzielni politycy zwiększają dług, który spłacać będą roczniki z lat 60. i późniejsze. I nie dajmy się zwieść jakimś wskaźnikom pokazującym relację długu do Produktu Krajowego Brutto. Realny jest fakt, że pracujący Polak (a jest nas ok. 16 milionów) dźwiga na barkach już 42 tysiące do spłacenia, od których co roku ponad 2 tysiące złotych płaci w podatkach odsetek. I nie oszukujmy się – będzie więcej, bowiem jak mawiał ojciec konserwatywnego liberalizmu Alexis de Tocqueville:

„Nie ma takiego okrucieństwa, ani takiej niegodziwości, której nie popełniłby skądinąd łagodny i liberalny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy”